JAK PRZEJŚĆ Z REDUKCJI NA MASĘ? DIETA STABILIZACYJNA W PIGUŁCE!

Okres redukcji tkanki tłuszczowej niesie za sobą wiele konsekwencji. Organizm po takim zabiegu jest wycieńczony, a metabolizm spowolniony. Gwałtowny powrót do dawnych ilości jedzenia, momentalnie zaprocentowałby dawnymi ilościami tłuszczu. Powrót do świata żywych po przeprowadzonej redukcji powinien być więc przemyślany i przeprowadzony z głową. Istnieje wiele teorii dotyczących diety stabilizacyjnej. Przyjrzyjmy się z bliska najpopularniejszym z nich.

Dieta stabilizacyjna jest często pomijanym elementem pracy nad sylwetką. Konsekwencją tego może być między innymi efekt jo-jo. Zakładając, że podczas odchudzania bardzo długo jedliśmy „za mało” jedzenia, organizm zdążył się przyzwyczaić do takiej ilości energii. Jeśli z dnia na dzień z deficytu kalorycznego przejdziemy na poziom dodatni, momentalnie zaczniemy odbudowywać utracone rezerwy tłuszczu. Aby temu zapobiec, trzeba użyć któregoś z przedstawionych trików.

Pierwszy sposób promowany często przez trenerów personalnych polega namanipulacji kaloriami. Zgodnie z zasadami tego planu, dwa dni należy jeść wartość kalorii na masę, po czym jeden dzień wartość kalorii z redukcji. Taki zabieg ma na celu wypełnienie glikogenu mięśniowego, przy jednoczesnym minimalizowaniu odkładania tłuszczu. Czym jest glikogen mięśniowy? Glikogen to nic innego, jak podręczna rezerwa organizmu. Dopiero gdy wypełnimy glikogen, wówczas dodatkowa energia odkłada się jako tkanka tłuszczowa. Warto też wiedzieć, że glikogen wiąże wodę. Oznacza to, że na 1 g glikogenu przypada 4 g wody. Nie ma się co dziwić, gdy po dniu odskoku od diety, nagle na wadze ujrzymy 1-2 kg więcej. Dodatkowe kilogramy zapewne składają się z glikogenu, wody oraz ewentualnie tłuszczu. Korzystając z tego sposobu napełniamy swój glikogen przez dwa dni, natomiast trzeciego dnia obniżamy kalorie, aby dodatkowa energia nie zadomowiła się jako tkanka tłuszczowa. W praktyce wygląda to nieco trudniej niż w teorii. Przy natłoku codzienności bardzo trudno wyliczyć kalorie w taki sposób, aby faktycznie ich nadmiar nie trafiał do tkanki tłuszczowej. Aby to się udało, trzeba naprawdę dobrze znać swoje ciało.

Kolejnym, wręcz rewolucyjnym sposobem jest tzw. „reverse diet”. Metoda najprostsza, a jednocześnie najbardziej przemyślana. Polega ona na stopniowym zwiększaniu kcal z tygodnia na tydzień. W praktyce wygląda to tak, że jeśli redukcję zakończyliśmy przykładowo na poziomie 1500 kcal to kolejnego tygodnia jemy codziennie 1600 kcal. Z każdym kolejnym tygodniem dodajemy kolejne 100 kcal, obserwując przy tym jak zachowuje się nasze ciało. Dodawanie kalorii co 4-5 dni również nie powoduje zbytniego zatłuszczenia organizmu, dlatego jeśli zależy nam na szybkim powrocie na masę, można ten proces delikatnie przyspieszyć. Ważne jest wówczas, abyśmy obserwowali efekty. Jak wiadomo, każdy organizm reaguje w sposób ściśle indywidualny. Coś, co w moim przypadku sprawdziło się idealnie, u kogoś innego może dać nieco inne efekty. Metoda w mojej ocenie bardzo skuteczna i polecam ją przede wszystkim endomorfikom. Skrupulatne przeprowadzenie „reverse diet” procentuje niesamowitymi efektami. Pomimo potocznych stwierdzeń, zapewniam Was, że nie jest to czas stracony. Pomimo, iż jest to okres przeznaczony na naprawę metabolizmu, to mimo wszystko zwiększamy kaloryczność. Dzięki temu już od pierwszego dnia zaczynamy budować mięśnie, podobnie jak w poprzedniej metodzie. Różnica polega na tym, że jest mniejsze prawdopodobieństwo na odłożenie się tłuszczu oraz o wiele łatwiej pilnować kalorii.

Jeśli zależy Ci na tym, aby po redukcji budować w miarę czystą masę mięśniową z odsłoniętym brzuchem, koniecznie wypróbuj dietę stabilizacyjną. Dzięki temu masz możliwość wyglądać dobrze przez cały rok, a nie tylko latem. Czemu więc nie skorzystać?