Droga sportowca

– Nie miałem w życiu zbyt łatwo – mówi Pan Marek. – Jestem dzieckiem dużego blokowiska, ponadto dorastałem w środowisku mocno spatologizowanym. Było wielu kolegów i koleżanek, ale ja nie chciałem iść drogą wielotygodniowych imprez, które były w tym środowisku normą. Wielu moich dobrych znajomych pokaleczył alkohol i narkotyki, ja z kolei widziałem się tu w całkiem innej roli.

Pan Marek wybrał sport, przez wielkie S. Wolny czas zaczął przeznaczać na wysiłek fizyczny, wkrótce pojawiła się siłownia, później pierwsze osiągnięcia sportowe.

– Startowałem w trójboju z ramienia lokalnego klubu sportowego. Pracowałem na budowie, a po godzinach spędzałem czas na siłowni, był też basen i jogging. Matka pracowała w mięsnym, dzięki czemu w tamtych trudnych czasach miałem zapewnioną niezłą dietę i wszystko zaczęło się jakoś kręcić. Wkrótce poznałem odpowiednich ludzi, dzięki którym mogłem na stałe opuścić dawne środowisko. Czułem, że jestem na dobrej drodze, i tak chyba było. Zaczęły się wyjazdy na zawody i pierwsze medale.

Dziś Pan Marek prowadzi swoją siłownię, i, jak powiedział, jest szczęśliwym człowiekiem mimo kilku bolesnych kontuzji.

– Niczego bym nie zmienił, gdybym mógł. Wszystko ma swoje plusy i minusy.